Skip to content
Menu
NoFlyZone.pl
  • O nas
  • Analizy ryzyka
  • Wykrywanie dronów
  • Neutralizacja dronów
  • Kontakt
NoFlyZone.pl

Upadki rosyjskich dronów w Polsce – najwyższy czas na inwestycje w obronę antydronową

Opublikowano 8 września, 2025

Prowadząc przedsięwzięcie Noflyzone.pl nie sposób nie nawiązać do dwóch niepokojących zdarzeń, które wstrząsnęły ostatnio opinią publiczną. Najpierw w nocy z 19 na 20 sierpnia na polu w Osinach (Lubelszczyzna) spadł i eksplodował niezidentyfikowany dron. Siła wybuchu wybiła szyby w okolicznych domach, a na miejscu znaleziono nadpalone szczątki metalu i plastiku. Według nieoficjalnych ustaleń służb, obiektem tym był rosyjski dron kamikaze typu Shahed (znany też jako Geran w rosyjskiej nomenklaturze) – prawdopodobnie wersja bez głowicy bojowej, pełniąca rolę wabika odciągającego uwagę obrony przeciwlotniczej. Innymi słowy, dron ten nie przenosił dużego ładunku wybuchowego (co tłumaczy relatywnie ograniczone skutki eksplozji w Osinach), lecz służył do testowania czujności naszego systemu obrony. Informacje podane przez Rzeczpospolitą i WP wskazują, że mógł to być irański Shahed-131 lub 136 – drony tego typu Rosja produkuje u siebie pod nazwami Geran-1 i Geran-2.

Drugie zdarzenie miało miejsce 6 września w miejscowości Majdan-Sielec pod Zamościem. W sobotnie popołudnie mieszkańcy znaleźli na polu rozbity dron, również o nieustalonym pochodzeniu. Prokuratura potwierdziła, że obiekt nie miał cech bojowych ani ładunku wybuchowego, a konstrukcja była głównie styropianowa. MON oficjalnie zasugerował, iż mógł to być dron przemytniczy używany do nielegalnego transportu, jednak wiele wskazuje, że w rzeczywistości był to bezzałogowiec podobny do tego z Osin – być może kolejny rosyjski wabik typu „Gerbera”, o którym za chwilę. Incydent wydarzył się ok. 50 km od granicy z Ukrainą, zaledwie 500 metrów od zabudowań we wsi, co pokazuje, że gdyby dron ten był uzbrojony, mógł wyrządzić szkody lub ofiary. Sam fakt znalezienia szczątków z rosyjskimi napisami na terytorium Polski budzi ogromny niepokój.

Czy te dwa incydenty to przypadkowy zbieg okoliczności? Coraz więcej ekspertów mówi, że absolutnie nie. Podobne wydarzenia notowano w sąsiednich krajach – np. w lipcu na Litwie rozbił się dron określony właśnie jako Gerbera, zbudowany z tanich materiałów (sklejka, pianka). Gerbery to typowe drony-wabiki używane przez Rosjan; często wyposażone są w niewielki ładunek wybuchowy, który może eksplodować z opóźnieniem (np. by zranić osoby zabezpieczające miejsce upadku lub dokonać autodestrukcji sprzętu po spełnieniu zadania). Fakt, że w ciągu ostatnich dwóch miesięcy to już trzeci przypadek (Litwa, a teraz dwukrotnie Polska) z udziałem rosyjskiego drona tej klasy, wskazuje na świadomie zaplanowaną akcję testowania naszej obrony, a nie na błąd czy zbłąkanie się pojedynczych maszyn. Dron z Osin prawdopodobnie nadleciał z kierunku Białorusi lub Ukrainy – ukraińskie grupy monitorujące zauważyły podobny obiekt w tamtym czasie, poruszający się nisko (ok. 200 m) i znikający z ich radarów w rejonie granicy. Jeśli nasze służby oficjalnie twierdziły, że „nie odnotowano naruszenia przestrzeni powietrznej”, to rodzi pytania, czy nie przeoczono sygnałów ostrzegawczych dostępnych choćby od strony ukraińskiej.

Czy da się ochronić całą granicę przed małymi dronami?

W poprzednich artykułach na NoFlyZone.pl analizowaliśmy m.in. „Scenariusze zagrożeń z użyciem dronów” oraz zastanawialiśmy się, „Jaki powinien być dobry system antydronowy?”. Te teoretyczne rozważania teraz materializują się na naszych oczach. Jedną z kluczowych lekcji z tamtych analiz jest świadomość, że nie da się w 100% szczelnie pokryć systemem obrony przeciwdronowej całej granicy państwa ani całego terytorium – zwłaszcza wobec niewielkich obiektów latających na bardzo niskim pułapie. Dron wielkości Shaheda czy Gerana lecący na wysokości kilkuset metrów lub niżej potrafi dosłownie przelecieć „pod radarem”. Nasze tradycyjne systemy radiolokacyjne są projektowane głównie pod duże i szybkie obiekty na większych wysokościach, przez co mogą mieć luki w pokryciu tuż nad horyzontem terenu. Każdy pagórek, las czy budynek staje się schronieniem dla nisko lecącego drona – pojawia się tzw. strefa martwa radaru.

To właśnie podkreślał kmdr por. rez. Maksymilian Dura, komentując w radiu RMF24 zdarzenie w Osinach: zwrócił uwagę, że nieszczelność sieci radarowej we wschodniej Polsce umożliwia takie incydenty – dron mógł przelecieć poza zasięgiem radarów, nie będąc w ogóle wykrytym, zwłaszcza jeśli specjalnie wybrano niską trasę przelotu. Brak sygnału na radarze nie oznacza, że zagrożenia nie było – obiekt mógł po prostu wślizgnąć się korytarzem, którego radiolokacja nie pokrywa. Eksperci sugerują wręcz, że może to być celowy test ze strony Rosjan, badanie naszych możliwości wykrycia i reakcji na wtargnięcie drona. Niestety, jeśli tak było, to egzamin wypadł dla nas niepomyślnie – dron w Osinach latał nad Polską prawdopodobnie przez kilkadziesiąt minut i dopiero jego upadek zdradził obecność. Jeszcze gorzej mogło być w przypadku drona spod Zamościa, który został odnaleziony przez przypadkową osobę na polu; nasze radary znów nic nie wykazały, a wojskowy rzecznik przyznał, że wojsko dowiedziało się o incydencie dopiero od mieszkańców. To alarmujący sygnał – nie możemy się łudzić, że obecna infrastruktura obronna wyłapie każdy dron.

Zagrożenie dla obiektów krytycznych – dron zamiast spaść na pole, mógł uderzyć w coś innego

Skoro wiemy już, że nie da się stworzyć „antydronowej kopuły” nad całym krajem, należy pilnie skierować uwagę na ochronę kluczowych obiektów i infrastruktur. W artykule o analizie ryzyka dla obiektu wrażliwego sugerowaliśmy podejście zgodne z normą ISO 31000 – identyfikację najgroźniejszych scenariuszy i ocenę podatności chronionych miejsc W kontekście ostatnich wydarzeń nietrudno wyobrazić sobie najgorszy scenariusz: atak dronem z ładunkiem wybuchowym na ważny cel. Taki dron-kamikaze (loitering munition) może przenosić improwizowany ładunek wybuchowy – np. kilkanaście kilogramów materiału wybuchowego, bombę rurową czy nawet minę – i zdetonować go w wrażliwym punkcie obiektu. W naszym przypadku rosyjskie Shahedy/Gerany to już gotowe drony-kamikaze o znacznie większym potencjale. Szacuje się, że Geran-2 (Shahed-136) może zabierać głowicę bojową rzędu 40–50 kg TNT (niektóre źródła mówią nawet o ~90 kg w najnowszych wersjach) i dysponuje zasięgiem około 2000–2500 km. To oznacza, że odpalony z terytorium Białorusi czy okupowanej Ukrainy dron może dosięgnąć dowolnego miejsca w Polsce – Warszawy, węzłów kolejowych, baz wojskowych czy elektrowni – nie mówiąc już o obiektach przygranicznych.

Gdyby któryś z tych ostatnich dronów zamiast spaść na bezludne pole, uderzył w zamierzony cel, moglibyśmy mieć do czynienia z tragedią. Wybuch 40–50 kg materiału wybuchowego wystarczy, by zniszczyć budynek lub spowodować poważny pożar. Przypomnijmy sobie ataki na rafinerie w Arabii Saudyjskiej w 2019 r. – wykorzystano tam drony i pociski manewrujące do uderzenia w infrastrukturę paliwową, co wyłączyło połowę produkcji ropy tego kraju na pewien czas. Podobnie atak bombowy dronem w centrum miasta mógłby spowodować ofiary śmiertelne i chaos (w 2018 r. próbowano w ten sposób dokonać zamachu na prezydenta Wenezueli). To nie są czarne scenariusze rodem z filmów science-fiction – to realne zagrożenia, które trzeba brać pod uwagę.

Dlatego priorytetem powinna być osłona infrastruktury krytycznej (IK) i newralgicznych obiektów rządowych, wojskowych oraz przemysłowych. Nie jesteśmy w stanie upilnować każdego hektara przygranicznych pól, ale możemy i musimy zadbać, by ważne instalacje miały własne „parasole” antydronowe. To oznacza stały monitoring przestrzeni powietrznej wokół takich obiektów i gotowe procedury reagowania w razie wykrycia intruza. W naszej analizie ryzyka radziliśmy, by każdy wrażliwy obiekt sporządził listę potencjalnych scenariuszy ataku z użyciem BSP i ocenił swoje słabe punkty. Teraz Polska jako państwo musi zrobić to samo w skali makro – przeprowadzić przegląd zagrożeń dronowych dla kluczowych miejsc (od magazynów paliw i sieci energetycznych, przez siedziby władz, po lotniska) i wdrożyć adekwatne środki ochronne. Nie możemy czekać, aż kolejny dron spadnie nam na infrastrukturę – działajmy, póki kosztowało nas to tylko potłuczone szyby i strach mieszkańców.

Wykrywanie i zwalczanie nisko lecących dronów – technologie i luki

Jak zatem wykrywać takie drony jak Shahed/Geran czy ich wabiki typu Gerbera, zanim będzie za późno? W artykule „Jaki powinien być dobry system antydronowy?” podkreślałem, że żaden pojedynczy sensor nie zapewni pełnej ochrony – kluczem jest podejście wieloczujnikowe i fuzja danych. Federalna Administracja Lotnictwa (FAA) wyróżnia cztery główne typy detektorów: radary, czujniki radiowe (RF), akustyczne oraz optoelektroniczne (kamery dzienne i termowizyjne. Radar jest podstawą – potrafi wykryć prawie każdy obiekt w ruchu na dystansie kilku kilometrów, niezależnie od pory dnia i pogody, ale może mieć problemy z bardzo małymi lub wolnymi dronami tuż nad ziemią. Detektory RF namierzają sygnały radiowe drona lub pilota – świetnie się sprawdzają przy typowych dronach komercyjnych (wykrywają np. łącze Wi-Fi/RC), ale są bezradne wobec dronów autonomicznych, które nie emitują żadnych fal (a właśnie takie są Shahedy lecące po z góry zaplanowanej trasie). Kamery optyczne i termowizyjne dają możliwość identyfikacji wzrokowej – operator może zobaczyć, co nadlatuje, i odróżnić np. drona od ptaka, a w podczerwieni dostrzeże obiekt także w nocy. Ale kamery wymagają uprzedniego wskazania kierunku (same nie przeszukują całego nieba efektywnie) i są wrażliwe na pogodę, mgłę, dym itp. Z kolei czujniki akustyczne wychwytują dźwięk pracy silników lub śmigieł drona – te najnowocześniejsze, wsparte algorytmami AI, potrafią rozpoznać charakterystyczny „bzyczenie” dronów na tle innych odgłosów. Ich atutem jest pasywność (niczego nie emitują) i niski koszt, ale w mieście pełnym hałasu mogą dawać fałszywe alarmy.

Najlepsze systemy C-UAS łączą te wszystkie zmysły w jeden obraz sytuacji – radar wykrywa ruch, mikrofony słuchają „brzęczenia”, skaner RF sprawdza eter, a kamera potwierdza na wizji, co to za obiekt. Takie połączenie minimalizuje martwe strefy i fałszywe alarmy: jeżeli radar coś widzi, a akustyka jednocześnie „słyszy” charakterystyczny silnik drona, mamy niemal pewność, że to realne zagrożenie, a nie np. ptak czy balon. Na Ukrainie, o której pisaliśmy w tekście „Rozproszone systemy akustyczne w obronie Ukrainy: Zvook, Skyfortress i Fenek…”, właśnie takie multisensorowe podejście ratuje życie. Ukraińcy z braku dostatecznej liczby radarów stworzyli gęstą sieć czujników akustycznych – system Sky-Fortress wykorzystuje tysiące mikrofonów rozstawionych po kraju, nasłuchujących na bieżąco odgłosu nadlatujących dronów i rakiet. Charakterystyczny dźwięk silnika spalinowego Shaheda (przez żołnierzy porównywany do „motorowej kosiarki”) stał się jego słabością – pasywne czujniki wychwytują go, gdy tylko dron wejdzie nad terytorium. W jednej z masowych fal ataków system akustyczny pomógł zlokalizować i strącić 80 z 84 dronów – wynik, który robi wrażenie. Co istotne, te sensory kosztują ułamek tego co klasyczna opl – całe sieci mikrofonów są tańsze niż jedna rakieta plot. Okazuje się, że nowoczesna obrona przeciwlotnicza to nie tylko drogie rakiety i radarowe wyrzutnie, ale też sprytne wykorzystanie technologii niskokosztowych, które uzupełniają tradycyjne systemy.

Oczywiście samo wykrycie to dopiero połowa sukcesu. Co zrobić, gdy intruz zostanie namierzony? Tutaj w grę wchodzi neutralizacja – i znów nie ma jednej cudownej metody. W zależności od sytuacji możemy zastosować środki miękkie (soft-kill), jak zagłuszanie sygnałów sterujących dronem lub spoofing GPS (oszukanie jego nawigacji), albo twarde (hard-kill), czyli fizyczne unieszkodliwienie: zestrzelenie pociskiem, zniszczenie wiązką laserową, przechwycenie za pomocą innego drona czy nawet specjalnej amunicji antydronowej. Każda z tych metod ma plusy i minusy. Przykładowo, strącenie drona kinetycznie (np. z działa przeciwlotniczego) może być niebezpieczne, jeśli nadlatuje on z ładunkiem wybuchowym – zestrzelony nad chronionym obiektem może spaść i eksplodować tam, gdzie nie chcemy. Zagłuszanie radiowe jest względnie bezpieczne dla otoczenia, ale nie zadziała na drony autonomiczne albo może zakłócić inne systemy (ważna jest precyzja kierunkowa takich jammerów). Przechwycenie dronem-„łowcą” lub siecią to ciekawe rozwiązania testowane na świecie – pozwalają zneutralizować zagrożenie w kontrolowany sposób, tak by wróg nie spadł na głowy postronnych. Podsumowując: dobry system antydronowy musi oferować wachlarz opcji neutralizacji – od zakłócania po kinetyczne – tak aby można było dobrać proporcjonalną i bezpieczną odpowiedź zależnie od okoliczności.

Alarmowy dzwonek – czas działać, zanim wydarzy się tragedia

Ostatnie incydenty to mocny alarm, którego nie wolno zignorować. Jako osoba od lat zajmująca się tematyką bezzałogowych statków powietrznych (BSP), apeluję: to już najwyższy czas na poważne inwestycje w systemy antydronowe w Polsce. Wcześniej sygnalizowaliśmy zagrożenia teoretycznie – teraz Rosjanie przysłali je nam w prezencie na nasze terytorium. Każdy dzień zwłoki to igranie z losem. Co należy zrobić tu i teraz? Poniżej kluczowe działania, które uważam za pilne:

  • Rozbudowa infrastruktury detekcji dronów – potrzebujemy więcej nowoczesnych radarów antydronowych pokrywających luki na niskich wysokościach (szczególnie na wschodzie kraju), a także sieci czujników pasywnych: akustycznych punktów nasłuchu, detektorów częstotliwości radiowych i zautomatyzowanych kamer dozorowych. System powinien być zintegrowany i sieciocentryczny, aby informacja o wykryciu zagrożenia natychmiast trafiała do właściwych służb. Jak pokazuje ukraińskie doświadczenie, nawet proste sensory w dużej liczbie mogą stworzyć gęstą sieć wczesnego ostrzegania. Polska powinna zainwestować w rozproszone systemy detekcji – tak, aby dron przeciwnika był śledzony warstwa po warstwie, od granicy aż po ważne obiekty w głębi kraju.
  • Ochrona kluczowych obiektów i infrastruktury – natychmiast należy przeprowadzić przegląd zabezpieczeń antydronowych na strategicznych obiektach (infrastruktura energetyczna, przemysł chemiczny, porty, lotniska, obiekty rządowe, bazy wojskowe). Gdzie to konieczne, wdrożyć lokalne systemy C-UAS: kombinację czujników i efektorów zdolnych do obezwładnienia drona w ostatniej chwili nad chronionym terenem. Być może nie unikniemy incydentów nad odludnym lasem czy polem, ale nie możemy dopuścić, by uzbrojony dron bez przeszkód doleciał nad elektrownię lub miasto. Każdy ważny obiekt powinien dysponować własną bańką antydronową. To inwestycje rzędu kilku-kilkunastu milionów złotych na obiekt – ułamek potencjalnych strat, jakie mógłby spowodować atak.
  • Szkolenie i procedury – nawet najlepszy sprzęt na nic się nie zda, jeśli ludzie nie będą wiedzieć jak reagować. Trzeba przeszkolić personel ochrony i służby w rozpoznawaniu zagrożeń dronowych oraz ustanowić jasne procedury alarmowe. Incydent w Osinach pokazał problemy z obiegiem informacji – wydaje się, że zabrakło szybkiej reakcji wojskowej, a komunikaty oficjalne były niespójne. Musimy wyciągnąć wnioski i usprawnić współpracę między wojskiem, policją a lokalnymi władzami na wypadek takich zdarzeń. Również współpraca międzynarodowa jest kluczowa – integracja polskich systemów wczesnego ostrzegania z ukraińskimi (które śledzą trasy dronów nad Ukrainą) mogłaby dać nam cenne dodatkowe minuty na reakcję.
  • Ramcy prawne i finansowe – konieczne jest przyspieszenie prac nad uregulowaniami pozwalającymi służbom skutecznie neutralizować drony nad naszym terytorium (pewne kroki podjęto w nowelizacji Prawa lotniczego, o czym pisaliśmy wcześniej). Ponadto rząd musi zapewnić finansowanie tych przedsięwzięć. To nie są tanie rzeczy, ale bezpieczeństwo kraju nie ma ceny. Jeśli stać nas na najnowocześniejsze myśliwce i systemy Patriot, musi znaleźć się budżet na uzupełnienie „parasola” obronnego o warstwę antydronową.

Podsumowując: czas nic-nie-robienia się skończył. Rosyjskie drony spadające na polskich polach to ostatni dzwonek alarmowy. W naszych poprzednich publikacjach analizowaliśmy zagrożenia i rozwiązania – teraz trzeba wdrożyć je w praktyce. Nie możemy pozwolić, by następnym razem zamiast w kukurydzę, wróg trafił w coś o wiele cenniejszego. Inwestycja w systemy antydronowe – od zaawansowanych sensorów, przez środki neutralizacji, po szkolenia – jest pilną koniecznością dla bezpieczeństwa państwa. Każdy kolejny dzień zwłoki to gra va banque. Musimy działać natychmiast, aby zapewnić, że Polska nie stanie się „dziurawą strefą” dla wrogich dronów, lecz terenem, gdzie nawet najmniejszy obiekt zostanie wykryty i unieszkodliwiony, zanim wyrządzi szkodę. Teraz jest czas, by słowa zamienić w czyny – zanim przeciwnik przekona się, że nasza obrona ma zbyt wiele stref no-fly tylko z nazwy.

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

©2025 NoFlyZone.pl | Powered by SuperbThemes